środa, 27 listopada 2013

wczoraj mali dziś "dorosły" świat..





"nie wiem sam co mi się marzy, która z gwiazd nade mną świeci
gdy wśród tych nieobcych twarzy szukam ciągle twarzy dzieci
czemu wciąż przez ramię zerkam, choć nie woła nikt: "kolego!"

że ktoś ze mną zagra w berka, lub przynajmniej w chowanego
lub przynajmniej w chowanego...
własne pędy, własne liście zapuszczamy każdy sobie
i korzenie oczywiście na wygnaniu, w kraju, w grobie
w dół, na boki, wzwyż ku słońcu, na stracenie, w prawo, w lewo
kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo..."




                         Pisałam tego posta dzisiaj w środku nocy, ale dodaję go dopiero teraz, bo nie byłam w stanie włączać komputera o drugiej nad ranem, bo akurat wtedy miałam wenę do pisania..

Jakie to uczucie kiedy po dziewięciu latach bycia z tymi samymi ludźmi lądujesz w obcej szkole obcej klasie nie mają nikogo? Kiedy opuszcza się szkołę to w zasadzie jeszcze nie do końca zdajesz sobie sprawę, że to już koniec, że to się więcej nie powtórzy i jednocześnie towarzyszy Ci smutek i żal z tego powodu. Nadchodzą wakacje. Pierwsze tygodnie to co najmniej jedno spotkanie starej klasy na tydzień, ponieważ nie umiecie się ze sobą rozstać. Jednak z czasem każdy jedzie w swoją stronę i przestaje się organizować takie imprezy. I wtedy też nadchodzi ten czas, kiedy masz już nową klasę, połowa nazwisk jest Ci zupełnie obca i chcesz ich jak najszybciej poznać, bo zżera Cię niesamowita ciekawość. W końcu dochodzi do spotkania integracyjnego, każdy się przedstawia, przez natłok wrażeń i emocji nie jesteś w stanie zapamiętać nawet 1/3 imion osób, z którymi jest Ci pisane spędzić następne trzy lata. Na początku panuje niezręczna cisza, następnie zaczynają się pierwsze nieśmiałe wymiany zdań i już za kilka godzin czujemy się razem jakoś tak o krok do przodu niż wcześniej. I tak oto masz przed sobą obraz swojej przyszłej klasy. Wakacje trwają dalej, nim się obejrzałaś jest rozpoczęcie roku. Nieco przerażona przeciskasz się przez tłum licealistów stojących na szkolnym boisku, by odnaleźć znajome już twarze ludzi z ogniska. I poznajesz kolejne osoby.. Niektóre chociaż widzisz pierwszy raz traktujesz jak dalekich znajomych, których nie widziałaś ładnych parę lat. Cześć cześć, buziaczek buziaczek, słodkie uśmieszki, ogólnie miło. Po rozpoczęciu czym prędzej udajesz się do gimnazjum i czujesz, że tam jest Twoje miejsce. I przez kolejne dni wracasz tam tak często się da. Dalej poznajesz nową szkołę, nowe zakątki, nowych ludzi.. Nie ma dnia żeby czegoś lub kogoś nowego nie odkryć. I tak mija miesiąc, dwa, trzy.. Chociaż nie ma tygodnia bez odwiedzenia dwójki to odczuwasz, że czegoś Ci w tym życiu jednak brakuje. Nie masz już takiej władzy jak wcześniej, nikt nie traktuje Cię tak jak jeszcze kilka miesięcy temu. W starej klasie natomiast pojawiają się pierwsze nieśmiałe propozycje spotkania, jak zwykle nieskuteczne. Przychodzi szary smutny listopad. Co jest ciekawego do roboty w takie ciemne listopadowe popołudnia jak nie rozmyślanie? I któregoś dnia przechodzi przez mózg jakaś taka myśl o tej Twojej starej klasie i ... zaczynasz czuć taką cholerną pustkę, zdajesz sobie sprawę jak bardzo brakuje tych ludzi w Twoim życiu, jak bardzo chciałabyś mieć przy sobie chociaż jedną osobę, która znałaby Cię tyle lat co większość tamtych ludzi. I katujesz replay piosenki "Ostatni raz z moją klasą" i ryczysz jak dziecko, potem jeszcze "Nasza klasa" Kaczmarskiego też daje do myślenia.. Ten rozdział jest już zamknięty, tego nie będzie już nigdy.. A przecież widzisz tych ludzi, to zdjęcie na parapecie i masz wrażenie jakbyście wyszli ze szkoły wczoraj i mieli jutro znów się spotkać.. Jednak nadchodzą kolejne dni, znów wsiadasz w autobus, jedziesz do szkoły, spotykasz się ze swoją klasą. Lecz ta klasa to tylko grupa ludzi, którzy są dla Ciebie mili, jest fajnie i możnaby powiedzieć, że panuje tam miła atmosfera, poza wyjątkami psującymi całokształt. W sumie to lubisz tych ludzi z jednymi masz kontakt większy z innymi mniejszy z jeszcze innymi nie masz go wcale, a z niektórymi chciałabyś poznać się lepiej. Ale nadal są oni grupą ludzi, których tak naprawdę nie znasz a oni nie znają Ciebie, no poza jednostkami, które pisane mi było poznać nawet kilka lat wcześniej. Każdy ma te swoje 16 lat, jakieś swoje przyzwyczajenia, zasady, nawyki, a niektórzy wręcz przeciwnie są pozbawieni jakichkolwiek zasad i jest to co najmniej irytujące, kiedy przychodzisz do liceum i masz wrażenie, że 7-latek wykazuje się większą inteligencją niż owy licealista. Być może kiedyś ktoś z tej klasy stanie się dla Ciebie jakąś bliższą osobą, ale to z pewnością musi minąć jeszcze wiele czasu. Z resztą prawda jest taka, że każdy ma już swoje towarzystwo i nie zawsze jest czas żeby to wszystko pogodzić. I tak oto kolejne trzy lata zlecą nim się obejrzysz. A wtedy to dopiero się zaczną rozstania. Trzeba będzie mieć silną psychikę, a to nie w Twoim stylu. Jedno jest pewne-nie da się po dziewięciu latach tak po prostu odciąć i zapomnieć. Gdyby tak cofnąć się w czasie i dokładnie przeanalizować to co razem robiliśmy, gdzie byliśmy i ile przeżyliśmy wspólnie to w końcu zajęło to ponad połowę naszego dotychczasowego życia. I co z tego, że tyle razy na nich przeklinałaś jacy są źli.. Teraz jacy by nie byli oddałabyś wiele żeby być z nimi wszystkimi chociaż przez jeden dzień. Ale przecież to nierealne, bo tego już nie ma.. A teraz weź idź już spać i przestań za nimi ryczeć, bo z tego wszystkiego aż posta napisałaś a to Ci aię rzadko zdarza, poza tym rano czeka Cię kolejne starcie z licealną rzeczywistością i kolejne odwiedziny w gimnazjum..




cichoszaa.

piątek, 18 października 2013

brothers aren't lost

                   szczęście rozpiera mnie ...

Zakładając tego bloga myślałam, że będzie on bardzo dramatyczny i że nie będzie w nim nic optymistycznego lub będzie występować w bardzo niewielkich ilościach. Na szczęście kiedy dopadają mnie jakieś "życiowe dramaty" to przeważnie nie mam czasu żeby usiąść i po prostu przelać to na klawiaturę, a później kiedy to ustaje to już w sumie nie ma o czym mówić. 
W ostatnim czasie często przytrafiały mi się chwile słabości, kiedy pod wpływem jakiś myśli, przedmiotów bądź piosenek po prostu siadałam i ryczałam jak dziecko. Tak było aż do wczorajszego popołudnia, a w zasadzie wieczoru. 
Siedziałam przy komputerze i od dłuższego czasu zamierzałam w końcu go wyłączyć i wziąć się za naukę, ponieważ miałam mieć kartkówkę z historii. Nagle zadzwonił telefon, była to jedna z moich przyjaciółek. Spytała, czy mogę na chwilę wyjść, bo chłopaki chcieli ze mną porozmawiać.. Czekałam na tą chwilę bardzo długo, bo mój kontakt z chłopakami urwał się jak zwykle praktycznie z dnia na dzień z błahego powodu jakim były widzi mi się osoby, która okazała się największym kłamcą jaki przytrafił się w naszym życiu. Wracając do telefonu, spytałam czy chłopaki nie umieją sami zadzwonić i się ze mną umówić (nawiasem mówiąc o tym, że nie będą się ze mną widywać poinformowali mnie za jej pośrednictwem). Koleżanka dała mi jednego z nich do telefonu, poprosił mnie o spotkanie. Grzecznie zapytałam czy możemy to załatwić na spokojnie jutro, bo dzisiaj mam dużo nauki i nie mam za bardzo jak wyjść, powiedział że nie ma problemu i odezwie się jutro. Później jeszcze kilka razy Olka wydzwaniała do mnie żebym jednak wyszła, żebym nie zniszczyła tej szansy, że ona długo nad nimi pracowała żeby to przemyśleli. Ale ja tym razem postawiłam na swoim, między innymi dlatego, że nie byłam gotowa z marszu na rozmowę z nimi.
Dzisiaj rano na spokojnie przemyślałam co chciałabym im powiedzieć, chociaż w rezultacie powiedziałam niewiele. Wróciłam padnięta ze szkoły, położyłam się do łóżka i czekałam na telefon. Chciałam się przespać, ale myśli i wszystko inne wokoło spędzało mi sen z powiek. Za każdym razem kiedy ktoś do mnie dzwonił miałam nadzieję, że to któryś z nich. I tak mijała godzina za godziną.. Z minuty na minutę coraz bardziej traciłam nadzieję, że ktokolwiek do mnie zadzwoni. Na szczęście przed 18 otrzymałam długo wyczekiwany telefon i umówiliśmy się za godzinę. Wstałam szybko żeby się ogarnąć, w między czasie powiesiłam pranie i posłuchałam dramatów mojej mamy na temat, że jest ciemno i że mam zaraz przyjść do domu. Poszłam do Empiku i w tym czasie znowu dostałam telefon żebyśmy spotkali się jednak w innym miejscu, akurat w tej galerii, w której byłam. Chodziłam w kółko wzdłuż tych kilku sklepów i wyczekiwałam z niecierpliwością. W końcu przyszli i poszliśmy do pizzerii. Usiedliśmy przy stole i od razu "Prezes" całego tego towarzystwa przeprosił mnie w imieniu wszystkich i wyjaśnił dlaczego tak właśnie postąpili. Później jeszcze jeden trzeźwo myślący z tego towarzystwa powiedział coś od siebie, następnie ja próbowałam się wysłowić, ale mi nie wyszło i oficjalnie powiedziałam, że przyjmuję ich przeprosiny. Posiedzieliśmy tam jeszcze jakiś czas i poszliśmy się przejść po okolicy. I to było właśnie to, czego brakowało mi najbardziej. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak szczerze się śmiałam. To wszystko co oni wyprawiali, co mówili, śpiewali sprawiło, że poczułam się tak jak kiedyś i że wszystko jest okej. Potem nasze spotkanie nie trwało już długo, ale mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli czas na nadrobienie zaległości. Oficjalnie mamy spotkać się jutro. Czy zadzwonią? Zobaczymy :)

a tak nawiasem jeśli ktoś by miał jakieś pytania to zapraszam :)
ask.fm/itsnevertoolate

poniedziałek, 7 października 2013

07.10.2011

to była wczesna jesień 

a może była późna 

jesiennych deszczowych dni 

i tak przecież nikt nie rozróżnia ..


Dzisiaj jeden z moich ulubionych dni w roku: 7 października. Dlaczego ? To dosyć dziwna sytuacja, ale tak już jest i koniec. Zdaję sobie sprawę, że to trochę chore obchodzić rocznicę jakiejś imprezy i pamiętać wszystko co do daty, ale taka już jestem. Otóż 2 lata temu dokładnie 7 października w pewien deszczowy piątek moja ówczesna najlepsza przyjaciółka wyprawiała swoje imieniny. To było drugie nasze spotkanie w tamtym gronie. Nie przypuszczałyśmy, że ten dzień zapisze nam się w pamięci na zawsze, ale tak też się stało. Może dlatego, że to było jedno z niewielu spotkań z tamtą "ekipą". Wszystko tego dnia układało się w jak najlepszym scenariuszu. Już w szkole planowaliśmy wszystkie szczegóły, jak co ma przebiegać. Po lekcjach biegiem leciałam kupić prezent, po drodze zbierając ludzi, którzy by się ze mną złożyli (do dzisiaj nie odzyskałam kasy za prezent, który i tak okazał się za mały). Spotkaliśmy się wszyscy, śpiewaliśmy głośno najpierw sto lat, a potem mnóstwo innych piosenek i podążaliśmy ku naszej miejscówce. Dalej, na miejscu był już tylko spontan.. I właśnie tego, co działo się tamtego popołudnia (wieczoru) nie zapomnę chyba nigdy. Tych wszystkich tekstów, dzikich densów, tej całej atmosfery, która nam towarzyszyła. Nie ma chyba nawet jednego razu żebym przechodząc trasą naszej wędrówki nie wspomniała chociaż przez sekundę tamtego dnia. Kiedyś miałam ogromny żal do tamtych chłopaków, że nasza znajomość tak krótko trwała, że byli z nami tylko wtedy kiedy my coś organizowałyśmy i mogli z tego korzystać. Jeszcze rok temu dusiłam gdzieś w sobie ten żal, ale dzisiaj cieszę się, że mam takie wspomnienia, że mogłam przeżyć coś takiego.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym dzisiaj nie zrobiła sobie samotnego spaceru w tamte rejony. Nawet założyłam tą samą bluze. Od razu po korkach z matematyki załączyłam słuchawki i udałam się w tamtym kierunku. Po drodze spotkałam chłopaków ze starej klasy. Bardzo lubię spędzać z nimi czas, ale dzisiejsze popołudnie chciałam spędzić w samotności. Musiałam więc w jakiś delikatny sposób się ich pozbyć i w sumie mi się to udało. Trochę nadrobiłam drogi, ale cóż. 6 utworów na specjalnej na dzisiaj playliście i w drogę. I wiecie co? Mimo, że od tamtego dnia moje życie zmieniło się o 360 stopni to idąc tą drogą miałam urywki z tego dnia przed oczami, zupełnie jakby to było wczoraj, jakby te 2 lata wcale nie minęły. Booooże mogłabym się rozpisywać na ten temat jeszcze długo, ale w sumie dla ludzi, którzy nie wiedzą o co cho to pewnie jest mega dziwne co piszę. Poza tym jutro czeka mnie sprawdzian z WOKu .. 
trzymajcie się ! ;)

sobota, 5 października 2013

Cześć! ;)

Witam wszystkich cieplutko, mimo chłodu za oknem :)

PannaKarina długo namawiała mnie do założenia bloga aż dzisiaj nadszedł ten dzień.
Z reguły jestem osobą pozytywną i uśmiechniętą, ale kiedy przychodzi do przelewania myśli do tekstu zwykle wychodzą z tego dramaty i tak też pewnie będzie na tym blogu. 
Póki co nie ogarniam co jak się obsługuje, może z czasem uda mi się to wszystko opanować.
W tym momencie mój humor jest raczej tragiczny, więc nie będę tworzyć dramatu już w pierwszym poście, chociaż pewnie by mi to ulżyło.


Mam nadzieję, że mi się tu spodoba i Wam u mnie też :)



na powitanie dorzucam zdjęcie, które udało mi się dzisiaj cyknąć 
podczas sobotniego nudzenia się w domu :)