"nie wiem sam co mi się marzy, która z gwiazd nade mną świeci
gdy wśród tych nieobcych twarzy szukam ciągle twarzy dzieci
czemu wciąż przez ramię zerkam, choć nie woła nikt: "kolego!"
że ktoś ze mną zagra w berka, lub przynajmniej w chowanego
lub przynajmniej w chowanego...
własne pędy, własne liście zapuszczamy każdy sobie
i korzenie oczywiście na wygnaniu, w kraju, w grobie
w dół, na boki, wzwyż ku słońcu, na stracenie, w prawo, w lewo
kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo..."
Pisałam tego posta dzisiaj w środku nocy, ale dodaję go dopiero teraz, bo nie byłam w stanie włączać komputera o drugiej nad ranem, bo akurat wtedy miałam wenę do pisania..
Jakie to uczucie kiedy po dziewięciu latach bycia z tymi samymi ludźmi lądujesz w obcej szkole obcej klasie nie mają nikogo? Kiedy opuszcza się szkołę to w zasadzie jeszcze nie do końca zdajesz sobie sprawę, że to już koniec, że to się więcej nie powtórzy i jednocześnie towarzyszy Ci smutek i żal z tego powodu. Nadchodzą wakacje. Pierwsze tygodnie to co najmniej jedno spotkanie starej klasy na tydzień, ponieważ nie umiecie się ze sobą rozstać. Jednak z czasem każdy jedzie w swoją stronę i przestaje się organizować takie imprezy. I wtedy też nadchodzi ten czas, kiedy masz już nową klasę, połowa nazwisk jest Ci zupełnie obca i chcesz ich jak najszybciej poznać, bo zżera Cię niesamowita ciekawość. W końcu dochodzi do spotkania integracyjnego, każdy się przedstawia, przez natłok wrażeń i emocji nie jesteś w stanie zapamiętać nawet 1/3 imion osób, z którymi jest Ci pisane spędzić następne trzy lata. Na początku panuje niezręczna cisza, następnie zaczynają się pierwsze nieśmiałe wymiany zdań i już za kilka godzin czujemy się razem jakoś tak o krok do przodu niż wcześniej. I tak oto masz przed sobą obraz swojej przyszłej klasy. Wakacje trwają dalej, nim się obejrzałaś jest rozpoczęcie roku. Nieco przerażona przeciskasz się przez tłum licealistów stojących na szkolnym boisku, by odnaleźć znajome już twarze ludzi z ogniska. I poznajesz kolejne osoby.. Niektóre chociaż widzisz pierwszy raz traktujesz jak dalekich znajomych, których nie widziałaś ładnych parę lat. Cześć cześć, buziaczek buziaczek, słodkie uśmieszki, ogólnie miło. Po rozpoczęciu czym prędzej udajesz się do gimnazjum i czujesz, że tam jest Twoje miejsce. I przez kolejne dni wracasz tam tak często się da. Dalej poznajesz nową szkołę, nowe zakątki, nowych ludzi.. Nie ma dnia żeby czegoś lub kogoś nowego nie odkryć. I tak mija miesiąc, dwa, trzy.. Chociaż nie ma tygodnia bez odwiedzenia dwójki to odczuwasz, że czegoś Ci w tym życiu jednak brakuje. Nie masz już takiej władzy jak wcześniej, nikt nie traktuje Cię tak jak jeszcze kilka miesięcy temu. W starej klasie natomiast pojawiają się pierwsze nieśmiałe propozycje spotkania, jak zwykle nieskuteczne. Przychodzi szary smutny listopad. Co jest ciekawego do roboty w takie ciemne listopadowe popołudnia jak nie rozmyślanie? I któregoś dnia przechodzi przez mózg jakaś taka myśl o tej Twojej starej klasie i ... zaczynasz czuć taką cholerną pustkę, zdajesz sobie sprawę jak bardzo brakuje tych ludzi w Twoim życiu, jak bardzo chciałabyś mieć przy sobie chociaż jedną osobę, która znałaby Cię tyle lat co większość tamtych ludzi. I katujesz replay piosenki "Ostatni raz z moją klasą" i ryczysz jak dziecko, potem jeszcze "Nasza klasa" Kaczmarskiego też daje do myślenia.. Ten rozdział jest już zamknięty, tego nie będzie już nigdy.. A przecież widzisz tych ludzi, to zdjęcie na parapecie i masz wrażenie jakbyście wyszli ze szkoły wczoraj i mieli jutro znów się spotkać.. Jednak nadchodzą kolejne dni, znów wsiadasz w autobus, jedziesz do szkoły, spotykasz się ze swoją klasą. Lecz ta klasa to tylko grupa ludzi, którzy są dla Ciebie mili, jest fajnie i możnaby powiedzieć, że panuje tam miła atmosfera, poza wyjątkami psującymi całokształt. W sumie to lubisz tych ludzi z jednymi masz kontakt większy z innymi mniejszy z jeszcze innymi nie masz go wcale, a z niektórymi chciałabyś poznać się lepiej. Ale nadal są oni grupą ludzi, których tak naprawdę nie znasz a oni nie znają Ciebie, no poza jednostkami, które pisane mi było poznać nawet kilka lat wcześniej. Każdy ma te swoje 16 lat, jakieś swoje przyzwyczajenia, zasady, nawyki, a niektórzy wręcz przeciwnie są pozbawieni jakichkolwiek zasad i jest to co najmniej irytujące, kiedy przychodzisz do liceum i masz wrażenie, że 7-latek wykazuje się większą inteligencją niż owy licealista. Być może kiedyś ktoś z tej klasy stanie się dla Ciebie jakąś bliższą osobą, ale to z pewnością musi minąć jeszcze wiele czasu. Z resztą prawda jest taka, że każdy ma już swoje towarzystwo i nie zawsze jest czas żeby to wszystko pogodzić. I tak oto kolejne trzy lata zlecą nim się obejrzysz. A wtedy to dopiero się zaczną rozstania. Trzeba będzie mieć silną psychikę, a to nie w Twoim stylu. Jedno jest pewne-nie da się po dziewięciu latach tak po prostu odciąć i zapomnieć. Gdyby tak cofnąć się w czasie i dokładnie przeanalizować to co razem robiliśmy, gdzie byliśmy i ile przeżyliśmy wspólnie to w końcu zajęło to ponad połowę naszego dotychczasowego życia. I co z tego, że tyle razy na nich przeklinałaś jacy są źli.. Teraz jacy by nie byli oddałabyś wiele żeby być z nimi wszystkimi chociaż przez jeden dzień. Ale przecież to nierealne, bo tego już nie ma.. A teraz weź idź już spać i przestań za nimi ryczeć, bo z tego wszystkiego aż posta napisałaś a to Ci aię rzadko zdarza, poza tym rano czeka Cię kolejne starcie z licealną rzeczywistością i kolejne odwiedziny w gimnazjum..
cichoszaa.